poniedziałek, 25 lipca 2016

7.1 Spotkanie rodzinne

     Miałam tylko nadzieję, że nie rozpada się, dopóki nie dojdziemy na dworzec. Zapowiadało się na niezłą burzę. Co chwila grzmoty i błyskawice. Modliłam się w myślach, aby ojciec poczekał, aż znajdziemy się pod dachem.
     Aaron i Daisy szli pierwsi. Mieli niezłą przewagę nade mną, a co dopiero nad Elizabeth, która ociągała się jeszcze bardziej, zajęta połykaniem batoników, lecz wcześniej próbą odczytania się, co jest w ich składzie. Marnie jej to szło, była noc, ulica mało co oświetlona, raz na jakiś czas błyskało się, a więc tylko na kilka sekund robiło się jaśniej. Nawet nie spodziewałam się, że to Elizabeth będzie martwiła się składem odżywczym batonów. Bardziej podejrzewałam o to dziecko Afrodyty.
     Aaron i Daisy doszli pod dach. Od razu wzięli się za próbę odczytania rozkładu. W tym czasie zaczęło padać, ale nie był to deszcz. Zwykłe krople po prostu spadłyby, sprawiły że byłybyśmy z Elizabeth mokre, a te zaczęły niemiłosiernie mocno palić moją skórę, sprawiając przy tym ból nie do opisania. Zaczęłam krzyczeć, a Elizabeth zawtórowała mi. Obie zaczęłyśmy biec pod dach, żeby schronić się przed tym zabójczym deszczem. Nie zwracałam uwagi na nogę, miejsca na które spadały krople bolały o wiele bardziej. Aaron i Daisy coś do nas krzyczeli, ale z bólu traciłam przytomność, a więc słyszałam tylko krzyk Elizabeth, który po chwili umilkł. Czułam, że cisza z jej strony nie oznacza nic dobrego, ale nie odwróciłam się, żeby to sprawdzić. Uznałam, że zrobię to kiedy dobiegnę pod dach. Zostały mi jeszcze trzy kroki, żeby znaleźć się tam, ale nie było mi doczekane dotrzeć do celu.

     Weszłam do swojego domu, albo raczej domu matki. Towarzyszyły mi ogromne obawy, takie jak nigdy dotąd. Czy matka chciała mnie widzieć? Był tylko jeden sposób, aby się przekonać.
     Wyglądało na to, że czekała na mnie. Kiedy weszłam, przytuliła mnie mocno, głaszcząc po włosach. Odwzajemniłam uścisk, a obawy zniknęły. O dziwo, nie byłam zaskoczona przyjazną reakcją matki, wręcz wydała mi się oczywista.
     — Mamusiu — szepnęłam. Marzyłam tyle czasu, żeby to powiedzieć, i w końcu mogłam to zrobić. Poczułam się wspaniale.
     — Cieszę się, że wróciłaś, córeczko. Myślałam, że nigdy to nie nastąpi.
     — Chciałam wrócić. To miejsce było okropne — wyszeptałam i puściłam kobietę, sama nie mając pojęcia, o czym mówię. Robiło się coraz dziwniej, a ja nie miałam nad tym kontroli. Chciałam krzyknąć, zapytać, co się dzieje, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden głos. Widziałam dziewczynę identyczną jak ja, ale nie byłam nią.
     — Twój tatuś też tak uważa.
     Tatuś? Chodziło jej o Zeusa? Przecież siedział na Olimpie, nie mając nawet pojęcia o moim istnieniu. Tak w ogóle, to o czym ona mówiła? O jakie miejsce jej chodziło?
     Przytuliłam- dziewczyna wyglądająca jak ja przytuliła – matkę. Wyglądały na bardzo zżyte ze sobą, co było dziwne. Ja nienawidziłam swojej matki, a ona mnie. Ale one wyglądały tak samo jak my, różniły się tylko relacjami między sobą...
     — Zrobię ci coś do jedzenia, Heather.
     Kiwnęłam głową.
     — Wykąpię się za ten czas.
   
     Leżąc tak w wannie, ze związanymi włosami w niedbałego koka i w łazience tej samej, co mojej, spróbowałam przemyśleć to wszystko. Nie miałam kontroli nad zachowaniem, ale wszystko co robiła Heather będąca/nie będąca mną, wpływało także na mnie. Ciepła kąpiel z bąbelkami sprawiła, że rozluźniłam się i mogłam spokojnie to przemyśleć, chociaż nie było co. Wszystko wyglądało tak samo, jak zawsze, tylko moje i matki zachowanie było inne. Coś przeoczyłam, że nagle to się tak stało? Co? Ale z drugiej strony, pasowało mi to. W końcu czułam się chciana i kochana, czułam, że komuś na mnie rzeczywiście zależy, choć było to dziwne, nawet bardzo dziwne. Postanowiłam nie narzekać. W końcu miałam to, co chciałam – kochającą mnie rodzinę, chociaż była złożona tylko z matki. Czego więcej chcieć od życia?
     Od razu po wyjściu z kąpieli, zasiadłam z mamą do stołu. Kolejna nowość – zazwyczaj tego nie robiłyśmy. Ale to było dość przyjemne... Usiąść razem przy posiłku, nawet jeśli w ciszy. Ważne było, że byłyśmy blisko siebie, chociaż spędziłyśmy ze sobą tylko kilkanaście minut dopiero.
     — Poznałaś kogoś fajnego na Obozie?
     Kiwnęłam głową.
     — Był taki chłopak, Aaron.
     O cholerka. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę rozmawiać z matką na temat chłopaków. Z tym, że kiedy już miało to się stać, nie czułam się krępująco, albo dziwnie. Raczej byłam zaskoczona oraz szczęśliwa. To było... Miłe.
     — Aaron? Jaki był?
     — Cudowny. Miły, nawet zabawny, mądry, przystojny... Chyba nie miał wad.
     — Będziecie jeszcze utrzymywać kontakt?
     Zmarkotniałam.
     — Raczej nie.
     — Dlaczego? — dopytywała matka.
     — Nie chcę mieć nic wspólnego z innymi półbogami.
     Moje słowa dziwiły mnie samą. Obóz był w porządku, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie spędziłam tam dużo czasu.
     Mama nie kontynuowała tematu. Sama nie wiem czemu, odczułam ulgę z tego powodu. To wywołało u mnie tylko zdziwienie. O co w tym wszystkim chodziło?
     — Co powiesz na to, żeby jutro gdzieś pójść? Na przykład do ZOO?
     Pokiwałam głową, uśmiechając się.
     — Pewnie!
     Mama zaśmiała się, rozbawiona moim entuzjazmem.
     — To świetnie. Wstaniemy rano i pójdziemy.
     — Dawno nie byłyśmy nigdzie — wyznałam.
     — Dużo czasu spędziłaś w Obozie.
     — To fakt. Żałuję tego.
     Moje słowa już przestały mnie dziwić, zresztą tak samo, jak wszystko, co mówiła matka. Poczułam się tak, jakbym wróciła do domu, do normalności. Uczucie, że nie panuję nad moimi ruchami oraz tym, co mówię, zniknęło. Znów wszystko było w porządku, a ja odczuwałam takie szczęście, jak nigdy dotąd. Czułam się wspaniale.
     Mama uśmiechnęła się i położyła swoją dłoń na mojej.
     — Nie masz czego, dziecko. Już po wszystkim.
     — Wiesz może, kiedy odwiedzi nas tata?
     — Nie, nie miałam od niego żadnych informacji, odkąd trafiłaś do Obozu. Martwiłam się o ciebie, córeczko.
     — Bez potrzeby. Chejron pilnował, żebym była bezpieczna.
     — Ale?
     Zdziwiłam się.
     — Co „ale”?
     — Zawsze jest jakieś „ale”.
     Spuściłam wzrok. Mama miała rację, było pewne „ale”. Przejrzała mnie, znowu. Naprawdę dobrze mnie znała.
     — Dionizos — westchnęłam. — Ten bóg to jakiś koszmar!
     — Co takiego robił?
     — Spytaj, czego nie zrobił! Jest chamski, opryskliwy, gburowaty, nie ma pojęcia, co to dobra zabawa!
     — Chcesz porozmawiać z ojcem na ten temat?
     — Nie. Chcę zostawić Obóz za sobą.
     — Jesteś pewna?
     Kiwnęłam głową.
     — To już przeszłość, zamknięty rozdział w moim życiu. Nie chcę do tego wracać. No i wątpię, że tato zmieniłby gburowatą naturę Dionizosa.
     — Jak wolisz. Co powiesz na to, żeby dzisiaj zrobić sobie wieczór filmowy?
     — Tak! — Ucieszyłam się. — Masz już jakieś propozycje filmów?
     Mama tylko uśmiechnęła się tajemniczo, dzięki czemu zrobiłam się jeszcze bardziej ciekawa wybranych tytułów.
     — Zobaczysz wieczorem.
     Wstałam i przytuliłam się mocno do mamy.
     — Kocham cię — wyszeptałam.
     Mama odwzajemniła uścisk.
     — Heather! — Usłyszałam krzyk. Głos był znajomy, ale nie mogłam przypomnieć sobie skąd. Spojrzałam pytająco na mamę.
     — Mówiłaś coś?
     Mama zdziwiła się.
     — Nie.
     — Heather!
     Przestałam czuć się tak wspaniale. Poczułam okropny ból, przy którym moja noga po uderzeniu drzewa to był pikuś. Puściłam mamę, zaciskając zęby żeby nie krzyczeć.
     — Heather! Otwórz oczy, proszę!
     Zaczęłam rozpoznawać ten głos. Należał on do Thalii, mojej siostry. Ale... Skąd ona tutaj się wzięła?!
     Obraz mamy zaczął znikać. Właściwie to wszystko zaczęło zamieniać się w ciemność. Ból wciąż mi dokuczał, lecz odrobinę zelżał. Zrozumiałam, że to całe moje spotkanie z mamą to tylko sen, a ja zaczęłam się budzić, pewnie za sprawą ciągle krzyczącej moje imię Thalii. Powoli otworzyłam oczy, zdziwiona tym, co zastałam. Nade mną pochylała się siostra z łukiem przewieszonym przez ramię. Obok niej kucał Aaron i Daisy, a za nimi stali Percy, blondynka, która siedziała obok niego w Wielkim Domu kiedy to omawialiśmy przepowiednię, i Grover.
     — Thalia? — spytałam słabo, zdziwiona nie tyle obecnością innych, jak mojej siostry. Czy nie powinna być z Łowczyniami? — Co ty tutaj robisz?
     — Artemida kazała mi znaleźć ciebie. Powiedziała, że masz kłopoty.
     Spróbowałam wstać, ale nie miałam na to siły. Wszystko mnie bolało, a ja byłam słaba jak nigdy dotąd. Nie uszło to uwadze Aarona.
     — Leż — powiedział łagodnie. Nie widziałam innego sposobu, jak posłuchać go.
     Blondynka podała coś Daisy, jakiś kubek z napojem. Przyjaciółka wzięła go, ale ręce trzęsły jej się tak, że upuściła to. Thalia szybko złapała go, wykazując się przy tym ogromnym refleksem. Daisy zaczerwieniła się ze wstydu.
     — Przepraszam.
     Moja siostra zignorowała ją, skupiając całą swoją uwagę na mnie. Podniosła mi głowę i przystawiła napój do ust, a ja znowu poczułam smak truskawkowego shake'a. Z całą pewnością dotykając mnie Thalia starała się być delikatna, ale sprawiła mi przy tym niesamowity ból. Starałam nie dać nic po sobie poznać, w końcu nie chciała mnie skrzywdzić.
     Wraz z każdym kolejnym łykiem czułam się lepiej. Odzyskiwałam siły, z czego ogromnie cieszyłam się. Mieliśmy do dokończenia misję. Kiedy już napój skończył się, nie czułam się najlepiej, ale też nie najgorzej. Ból nie był już tak dokuczliwy.
     Usiadłam, spuszczając przy tym wzrok. Głupio się czułam, że powstało przy mnie takie zamieszanie. Mój wzrok spoczął na dłoniach, mających na sobie ciemne plamy, jakby po poparzeniu. Spojrzałam pytająco na Aarona i Daisy. Chłopak skrzyżował ręce na piersi i nie patrząc na mnie, powiedział:
     — To nie była zwykła burza, Heather. Krople deszczu wywoływały głębokie poparzenia. Ledwo przeżyłaś.
     Dopiero teraz spostrzegłam, że nigdzie nie ma Elizabeth. Oszołomiona, wstałam.
     — Gdzie Lizzy?
     Nikt nie patrzył na mnie, ani nikt się nie odzywał. Nie mogłam czekać, aż któreś z nich zdecyduje, że jednak powie mi, jaki jest stan mojej przyjaciółki, która szła za mną i którą także dotknęły krople deszczu.
     — Aaron! Daisy! Gdzie Elizabeth?! Co z nią?!
     Ale oni dalej milczeli. Spojrzałam na siostrę, chociaż czułam, że znam odpowiedź.
     — Thalia?
     — Ona nie żyje, Heather. Deszcz za bardzo poranił ją.
* * *
Miałam teraz napisać coś w stylu Pretty Little Liars, jak "it's not over, bitches" skierowane do Sajdi i Susan. Ale powstrzymam się, pisząc tylko: 
To nie koniec zemsty za Raynę, Percy'ego i Annabeth. Miejcie się na baczności :)

6 komentarzy:

  1. To spotkanie rodzinne wydało mi się tak bardzo dziwne. :D Ale wszystko jasne. ^^ Z drugiej strony gdyby Heather miała akie relacje z matką byłoby fajnie. ^^ Może zacznie więcej o niej myśleć?
    I szkoda Lizzy. :(
    Czekam na kolejny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie jeszcze jedno spotkanie rodzinne :D A nawet 2, tylko jedno prawie w ogóle nie opisane

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. JAK MOGŁAŚ?!?!?!
      Złamałaś moją czytelniczą duszę!
      UGH
      Jestem całkowicie skonfundowana
      Bogowie
      Nigdy sie nie otrząsnę
      LIZZY NIE
      Moja kochana Lizzy
      :'(
      Nie wiem za co się mścisz, przecież moje opowiadanie jeszcze się nie skończyło (taki mały spoljer w zamian za Lizzy), więc wszystko może się zdarzyć, prawda?
      Dobra, czekam na nexta
      Nie pozdrawiam
      Susan
      PS.: NIENAWIDZĘ CIĘ!

      Usuń
    2. Też cię kocham <3
      No cóż, jeśli Percy będzie jednak żywy, to uznajmy to za zemstę na Sajdi ;p
      A tak na serio, to już na początku Elizabeth miała umrzeć

      Usuń
  3. Witaj, kochanie!
    Otóż dość szybko przeczytałam opowiadanie i od teraz staram się być na bieżąco z rozdziałami. Obiecałam porządny i SZCZERY komentarz, więc proszę nie krzyczeć :)
    Otóż zacznę od tego, że bardzo nie podobał mi się początek opowiadania. Jest to taka typowa historia z Perciego Jacksona, trochę wyrwana z kontekstu, bo nawet nie poznajemy dobrze bohaterki, a już musimy zakładać pewne rzeczy. Nie podobało mi się to i naprawdę przydałby się temu opowiadaniu jakiś prolog. Kolejnym elementem była podróż naszych bohaterów. Walki, ok, ale miałam wrażenie, że nie czytam opowiadania, ale gram w planszową grę. Pionki przesuwały się po planszy i nic więcej. I ostatni element, który mi się nie podobał, czy śmierć z tego rozdziału. NIC. Nic nie poczułam. Ok, nie chciałaś opisywać śmierci dosłownie, ale wystarczyło pokazać nam dłużej przytomność Heather, bo naprawdę... śmierć bohatera powinno się odczuć, a dla mnie to było przerzucenie kolejnej strony.
    Ogólnie podoba mi sie twój styl pisania. Czyta się lekko i szybko, a 1 osoba to nie jest moja lubiona narracja. Samej bohaterki ani nie lubię jakoś zbytnio, ani też nie nienawidzę, tak samo reszta postaci, a szkoda. Fabuła nawet ciekawa, wolałabym, żeby niektóre wątki zostały bardziej rozwinięte.
    Czasami nie stawiasz przecinków, więc musisz na to zwracać uwagę.
    Chyba tyle ode mnie, jak sobie coś przypomnę to dopiszę:)
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Pozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział Granicy ;)

    OdpowiedzUsuń

©ZaulaAveline