czwartek, 9 czerwca 2016

One-shot

     Zeus przechadzał się ulicami Nowego Jorku, nie zwracając na wiele uwagi. Był w swojej ludzkiej postaci, której najbardziej nienawidził - czuł się wtedy mały i bezbronny, a także nie do końca traktowany tak, jak być powinien - każdy patrzył na niego jak na zwykłą osobę, nic nie wartą, będącą nikim. A przecież nie był nikim. Był bogiem, najwyższym ze wszystkich, panem Niebios oraz wszystkich ludzi. Lekceważące traktowanie nie powinno go nigdy spotkać. Kiedy spotykał się z taką osobą, miał tylko jedno pragnienie, jakim było przyjęcie swojej zwykłej, boskiej postaci, którą nikt widzieć nie powinien, gdyż groziło to natychmiastową śmiercią. Zazwyczaj starał się od tego powstrzymywać i zaakceptować to, jednak nie zawsze potrafił. Ale kiedy już mu się to udawało, zawsze postanawiał się zemścić. Był to sposób i tak łagodny. Czym była jedna, mała burzyczka, podczas której piorun rozwalał tej osobie dom, w porównaniu do lekceważenia boga?
     Normalnie starał się unikać wychodzenia z Olimpu. Wolał siedzieć na swoim tronie, co prawda nie w swojej normalnej boskiej postaci, lecz nie miał też niespełna dwóch metrów wzrostu, które czyniły go takim... małym. No i tam był szanowany. Żaden z bogów nie podważał jego autorytetu, może to za sprawą tego, że był najpotężniejszy z wszystkich.
     Ale to nie znaczyło, że z nikim nigdy się nie kłócił. Głównymi osobami, z którymi tak było, to jego rodzeństwo, a dokładniej bracia i Hera. O ile z Hadesem nie miał za wiele kontaktu, a więc był to dość ograniczony kontakt, a z Posejdonem nie miał za wiele powód do tego, z Herą było zupełnie inaczej. Ciągle urządzała mu sceny zazdrości. Może i nie dziwiłby się jej, miała powód, ciągle ją zdradzał, jednak czy ona ciągle musiała mu wypominać to i urządzać sceny zazdrości?! Było wolno mu pokonać swojego ojca, tytana, ale zabawić się chwilę z inną kobietą niż Hera już nie... Gdzie tu sprawiedliwość?!
     I tego dnia tak było. Hera, jak to miała w zwyczaju, tak bez powodu, zaczęła krzyczeć na męża. Przez pierwsze sekundy Zeus nie mógł zrozumieć o co chodzi, chciał się wtrącić i zapytać, lecz nie dopuszczała go do głosu. Po prostu krzyczała, postawiając prawdopodobnie cały Olimp na nogi. Dopiero po chwili z jej wrzasku zrozumiał, że wypomina mu jego zdradę. Przez stulecia powinien się do tego przyzwyczaić, ale, jak się okazało, nie zrobił tego. Właśnie dlatego, nie mówiąc ani słowa, Zeus przybrał swoją ludzką postać, wyszedł z Olimpu i zaczął spacerować po ulicach Nowego Jorku. Taki spacer zawsze dobrze na niego robił, chociaż musiał wtedy przybierać znienawidzoną formę. Jeśli jednak to był jedyny sposób, aby uwolnić się od żony chociaż na chwilę, postanowił to zrobić.
     Pomimo dość później pory, bo dwudziestej drugiej, ulice były zatłoczone. Panował przy tym okropny hałas, przyprawiający Zeusa o ból głowy. Pomimo tego nie wracał - Hera potrafiła krzyczeć o wiele głośniej. Ta kobieta to dopiero był koszmar...
     Po jego prawej stronie zobaczył bar. Dochodziła z niego głośna muzyka, wciąż nie tak głośna jak jego żona. Nie znał jej, właściwie to w ogóle nie znał się na muzyce, nigdy nie miał czasu ani ochoty na słuchanie jej. Wiedział tylko, że coś takiego istnieje. Jednak w tej... Ta piosenka zaciekawiła go, a dokładnie jej szybki rytm. Sam tekst nie interesował go. Postanowił wejść do baru, przysłuchać się owej muzyce i być może poznać jeszcze jakąś kobietę, z którą mógłby zrelaksować się po spięciu z żoną.
     W środku bar bardziej przypominał dyskotekę. Na środku było pełno tańczących ludzi, na różne sposoby. Po drugiej stronie baru, na wprost wejścia, był barman, który robił drinki. Przy blacie, na wysokich taboretach, siedziało kilka osób. Zeus poszedł tam, uznając, że jeden drink nie zaszkodzi mu. Jeden, dwa, ewentualnie siedem... Wybrał z menu pierwszy lepszy i powiedział o nim barmanowi.
     — Jesteś tutaj nowy? — Zeus usłyszał głos dochodzący z jego prawej. Zaskoczony odwrócił głowę. Ujrzał piękną szatynkę z długimi włosami, dołeczkami w policzkach i niebieskimi oczami i migdałową karnacją. No, no, pomyślał, jest całkiem, całkiem. A gdyby to właśnie z nią się zabawić... — Pierwszy raz widzę cię tutaj — ciągnęła kobieta.
     — Często tutaj bywasz?
     Wzruszyła ramionami.
     — Czasem można w barach poznać kogoś fajnego.
     Zeus uniósł brwi.
     — Udało ci się to kiedyś?
     Szatynka uśmiechnęła się.
     — Tylko na chwilę. Coś czuję, że ty będziesz kolejnym — mruknęła, popijając drinka i uśmiechając się zalotnie.
     — Skąd taki wniosek?
     — Intuicja mi tak podpowiada.
     — Zawsze jej ufasz?
     — Wystarczająco często.
   
     Trzy godziny później Zeus leżał w łóżku obcej kobiety. Nawet nie znał jej imienia. Byli zbyt zajęci rozwijaniem swojej znajomości, aby zajmować się takimi błahostkami. Spokojnie patrzył, jak kobieta śpi, trzymając głowę na jego nagiej klatce piersiowej. Wyglądała tak uroczo... Z chęcią spędziłby z nią jakiś tydzień, może dwa, o ile nie krzyczałaby na niego jak Hera, ale nie mógł... Był Panem Niebios. Musiał być na Olimpie, gdzie czuł się tak dobrze, o ile jego żona siedziała cicho.
     Poczuł, jak powieki ciążą mu. Nawet nie pomyślał o tym, że mógłby być zmęczony. Powoli zamknął oczy, a po chwili usnął, po to, aby pięć godzin później obiecać kobiecie, że wróci do niej jeszcze kiedyś. Nie była to czcza obietnica, rzeczywiście zamierzył to zrobić.

Trzy miesiące później
     Zeus wszedł do domu, którego tak dawno nie widział. Obiecał pięknej szatynce wrócić, i dotrzymał obietnicy. Chciał zrobić to wcześniej, ale Hera nie pozwalała mu nawet na krok ruszać się z Olimpu, zazdrosna, chociaż nie miała pojęcia o nowej kochance. Właściwie to o żadnej nie miała pojęcia. Pewnie się domyślała, w końcu co innego mógł robić poza domem przez całą noc, jednak nic nie mówiła, przynajmniej nie stawała przed nim i krzyczała "jak ma na imię ta, z którą spędziłeś tą noc?!". Wolała wrzeszczeć "o której teraz myślisz?! Ile z nią masz dzieci?!".
     Pocałował na powitanie kobietę. Już nie miała brązowych włosów, tym razem blond. Zatopił swoje  palce w nich.
     — Lepiej było ci w brązie — mruknął, wracając do całowania jej. Kobieta pozwalała mu na to. Ona sama tęskniła za nim... Ale nie mogli w nieskończoność całować się. Nie, dopóki nie powiedziała mu czegoś ważnego.
     — Poczekaj... Jak masz na imię?
     — Zeus — odpowiedział, po czym złożył pocałunek na jej szyi.
     — Musimy porozmawiać — Odsunęła się od niego.
     Bóg zdziwił się. O co mogło chodzić? Miała jakiegoś faceta? Wystarczyło jedno słowo, a mógł on rozsypać się w proch, o to nie musiała się martwić. Nie chciała już z nim spędzać nocy? Chyba był w stanie to przeżyć, na świecie jest wiele kobiet, zawsze któraś ją zastąpi. Nie było problemu, którego nie mógł w łatwy sposób rozwiązać.
     — O co chodzi?
     — Jestem w ciąży.
     A jednak był problem, którego nie mógł rozwiązać. Dziecko?! O nie... Tylko nie to. Lata temu obiecał braciom, że to koniec z dziećmi, a tymczasem to jego już druga wpadka. Cholera, no! Czemu to właśnie jemu zawsze musi się to przydarzać?! To była jedna, prawie nic nie znacząca, noc! Nie musiało się to kończyć na jakimś bachorze! No i gdyby Hera się dowiedziała... Nie miałby już życia.
     — Żartujesz — wyszeptał Zeus.
     Kobieta pokręciła głową.
     — Prawie trzeci miesiąc.
     — Będziesz musiała wychować je sama - odpowiedział.
     Kobieta prychnęła.
     — Prawdziwy z ciebie mężczyzna! Na nocne igraszki byłeś chętny, ale kiedy trzeba ponieść konsekwencje, to uciekasz! Myślisz, że ja chcę tego dziecka?! Mam dopiero dziewiętnaście lat! Powinnam się bawić, a nie wychowywać jakiegoś dzieciaka! Też chciałabym tak po prostu od niego uciec, jak ty, ale nie mogę!
     Zeus położył ręce na ramionach kobiety. Był zaskoczony jej wiekiem. Dziewiętnaście lat? Wyglądała na starszą, o wiele starszą.
     Dziewczyna chciała się wyrwać, ale bóg był silny. Zacisnął mocniej ręce na jej ramionach, tak, aby nie mogła się wyrwać. Nie obchodziło go, czy sprawia jej ból. Liczyło się tylko to, żeby wszystko jej wyjaśnić.
     — Nie mogę z tobą wychowywać tego dziecka, bo jestem bogiem. Znasz mitologię grecką? To wcale nie są brednie. Bogowie żyją pomiędzy śmiertelnikami, a ja jestem Panem Niebios. Jestem Zeusem. Mam ważniejsze rzeczy do roboty, niż wychowywanie dziecka z obcą dziewczyną. Będziesz musiała poradzić sobie sama.
     Dziewczyna popatrzyła na niego tak, jakby miał nierówno pod sufitem.
     — Czy ty przypadkiem nie uciekłeś z psychiatryka?
     Zeus złapał dziewczynę za rękę, wiedząc, że jeśli nie pokaże jej się w jego trzymetrowej formie, ona nie uwierzy.
     — Gdzie mnie ciągniesz?! — zawołała.
     — Na jakąś łąkę, udowodnić ci, że to prawda.
     Wyszli przed dom, przeszli około dwadzieścia metrów, dochodząc do lasu. Lepsze to niż nic. Weszli w jego głąb, gdzie Zeus przybrał swoją trzymetrową formę. Miło pobyć na świeżym powietrzu, z dala od Olimpu, w swojej prawie pełnej formie, pomyślał, uśmiechając się przy tym.
     Ale dziewczyna nie podzielała jego radości. Wystraszona cofnęła się, nie mając pojęcia, co o tym myśleć.
     — Ty... Ty nie kłamałeś — wyszeptała.
     Zeus kiwnął głową i wrócił do ludzkiej postaci, akurat w momencie, kiedy to dziewczyna zemdlała.
* * *
I jest, pierwszy one-shot! Takie małe oderwanie od wyprawy Heather. 
Tak przy okazji, to dodałam ankietę xd Będę wdzięczna za odpowiedzi. Można głosować na kilka osób ;)

2 komentarze:

  1. *_________*
    TO BYŁO CUDOWNE!

    ja
    chcę
    więcej

    WENY!!!
    Sus ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. No fajne ^.^
    I mamy geneze powstania Heather XDDDDDDDDDDD
    W sumie też bym się wkurzyła jakby jakiś bóg za pierwszym razem zaliczył ze mną wpadkę i to jeszcze w dodatku w takim wieku... xD
    Weny! Rozdział! Weny! ♥

    OdpowiedzUsuń

©ZaulaAveline